W latach osiemdziesiątych – również w czasie stanu wojennego – społeczeństwo uznawało pierwszomajowe obchody za dobrą okazję do zamanifestowania swojej niezgody na proponowany porządek. Miastem, w którym doszło do gwałtownych zamieszek, był Szczecin.
W maju 1982 r. prawie wszyscy członkowie kierownictwa NSZZ „Solidarność” Pomorza Zachodniego byli jeszcze przetrzymywani w ośrodku odosobnienia w Wierzchowie Pomorskim. Ukrywający się natomiast działacze opozycyjni utworzyli kilka grup podziemnych, które próbowały kontynuować walkę z władzami oraz pomagały rodzinom internowanym.
1 maja
Władze przygotowywały się na ewentualne manifestacje majowe już od 2 kwietnia. Od 27 kwietnia do 4 maja skoszarowano w Szczecinie Pułk Manewrowy ZOMO, gotowy do natychmiastowego działania. Zintensyfikowano kontakty z tajnymi współpracownikami, dokonano prewencyjnych aresztowań, przeprowadzono wiele rozmów profilaktycznych, przygotowano Wojewódzkie Stanowisko Kierowania w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej oraz stosowne plany działań.
Tymczasem po mieście krążyły już ulotki, które wzywały mieszkańców Szczecina do składania kwiatów pod tablicą ofiar Grudnia ‘70 przy bramie głównej Stoczni im. Adolfa Warskiego. 1 maja pojedyncze osoby lub grupy zjawiały się pod tą tablicą już o 9.00, a godzinę później na placu zebrało się około trzystu osób. Nie było spokojnie. Skandowano hasła: „Solidarność żyje i żyć będzie”, „Niech żyje Solidarność”, „Komunę przeżyjemy”, „Niech żyje Wałęsa”, „Niech żyje Jurczyk”; były też flagi z napisem „Solidarność”.
Manifestanci rozpoczęli pochód w kierunku katedry. Na jego czele niesiono dwa transparenty z hasłami: „Niech żyje wolność i liberalizm”, „Nie popieramy reżimu jednopartyjnego”. Henryk Mruk, uczestnik tego wydarzenia, wspominał:
„Po złożeniu kwiatów ruszył pochód robotników. Pochód ten nie był za wielki. Ludzie szli ulicą, ale część osób szła po chodnikach – niby z pochodem, a niby obok. Pamiętam jednak, że tłum gęstniał, ponieważ dołączały po drodze nowe osoby. Takim hasłem, które było skandowane to było »Chodźcie z nami« oraz »Chodźcie z nami, dziś nie biją«”.
Protestujący chcieli, aby o 12.00 została odprawiona Msza św., ale ksiądz proboszcz się na nią nie zgodził. Ruszyli więc w kierunku cmentarza centralnego.
W tym czasie w manifestacji uczestniczyło ok. 7 tys. ludzi. Mruk wspominał:
„Cała trasa od ul. Piastów do mostu była pełna ludzi. Na trasie przemarszu zdjęcia były robione demonstrantom z mieszkań i dachów”.
Po dotarciu na cmentarz złożono kwiaty na grobach uczestników rewolty z grudnia 1970 r. i w spokoju opuszczono go ok. 15.00. Milicja nie interweniowała, tylko dokumentowała przebieg pochodu.
3 maja
Tego dnia w zadaniach dla MO znalazł się rozkaz:
„w momencie wystąpienia nielegalnych pochodów i wystąpień o charakterze chuligańskim pododdziały zwarte przystąpią do rozpraszania zebranych osób. Do rozpraszania agresywnych grup wykorzystać wszystkie środki przymusu bezpośredniego z wyjątkiem użycia broni służbowej”.
Od godz. 10.00 do 14.00 znowu składano kwiaty i wieńce pod tablicą ofiar Grudnia ‘70. Do zebranych tam osób dołączyli stoczniowy opuszczający zakład po pierwszej zmianie. Tłum liczył już około czterystu osób. Śpiewano hymn Polski i Boże, coś Polskę oraz wznoszono okrzyki: „Musi przepaść rząd Wojciecha”, „Zwolnić Mariana, wsadzić Urbana”, „Niech żyje Solidarność”, „Zwolnić Jurczyka”.
Około 15.30 manifestanci ruszyli w kierunku centrum miasta. Nieśli transparent z napisem „Solidarność” oraz biało-czerwone flagi i skandowali antysocjalistyczne hasła: „Precz z juntą”, „MO gestapo”, „Chodźcie z nami nie z wronami”. Jak napisano w raportach milicyjnych: „w tłumie dominowała młodzież oraz dzieci”. Kiedy demonstranci dotarli do rejonu ulic Firlika i Dubois, próbę rozproszenia ich podjął pierwszy batalion ZOMO, co jednak nie przyniosło rezultatu, bo „część uczestników po przeniknięciu między posesjami, podwórkami, sformułowała powtórnie grupę” i ruszyła dalej. Do manifestacji dołączały kolejne grupy, co spowodowało, że w okolicach pl. Kościuszki było już około tysiąca osób.
Kolejne próby spacyfikowania demonstracji także się nie powiodły. Co więcej, grupy demonstrantów tworzyły się w różnych częściach miasta, uniemożliwiało to skuteczne ich rozbijanie przez zomowców skoncentrowanych w jednym miejscu. Bezpardonowe działania milicji, polegające na tzw. rozcinaniu tłumu, czyli dzieleniu go na mniejsze grupy i pacyfikowaniu przy użyciu środków przymusu bezpośredniego, powodowały, że rosła agresja po obu stronach. ZOMO dokonało przegrupowania swoich sił i rozpoczęło walkę z manifestantami w okolicach pl. Zwycięstwa, gdzie zgromadziło się ok. 2 tys. osób.
Funkcjonariusz MO, por. Wiesław Brudziński, pisał w swojej pracy magisterskiej w Akademii Spraw Wewnętrznych poświęconej majowi i sierpniowi 1982 r. w Szczecinie
„przy pl. Zwycięstwa tłum zaczął wznosić barykadę, używając do tego ławek i koszy ulicznych. Milicjanci atakowani byli kamieniami, odłamkami cegieł, butelkami z benzyną”.
Podpalono też hotel KW MO przy ul. Potulickiej i starano się nie dopuścić do niego jednostek Straży Pożarnej. Brudziński wskazywał, że milicja nieefektywnie rozpraszała szczecinian, bo
„wiał przeciwny wiatr, znoszący obłok gazowy na pododdziały, [była] przewaga liczebna tłumu, kościoły dające schronienie dla grup chuligańskich”.
A zatem nie tylko moralne, ale i faktyczne zwycięstwo było po stronie manifestantów. Mruk, uczestnik tamtych wydarzeń, wspomina:
„W stronę demonstrantów na Bramie Portowej wystrzeliwano gaz łzawiący, który był w takich jakby okrągłych kartonowych opakowaniach z metalową podstawką. U góry takiej racy były chyba otwory, przez który wydobywał się gaz, ale i jakiś chyba ogień. Race te należało umiejętnie złapać i odrzucić w stronę ZOMO, aby i oni mogli pooddychać »świeżym« powietrzem. Podbiegało się do takiej racy i z całych sił odrzucało. My też to robiliśmy. ZOMO atakowało takimi falami. […] Pamiętam, że podczas jednego z ataków na Bramie Portowej ledwo co zdążyliśmy uciec do naszego kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Szczecinie. […] Prawdopodobnie wtedy stosowano też »polewaczki«. O ile dobrze pamiętam, to polane zostały schody i drzwi kościoła. My przed polewaczką schroniliśmy się właśnie w tym kościele”.
O dalszych swoich losach tego dnia opowiadał:
„Mieszkałem w internacie w pokoju, którego balkon wychodził na ul. Kaszubską i widać było taras kawiarni Cafe Uśmiech. Zajścia dalsze obserwowaliśmy z balkonu. Po prawej stronie Cafe Uśmiechu na dachu kamienicy jakiś facet robił zdjęcia schowany za kominem. […] Po umyciu głowy wychodzę na korytarz, a tam siwo od zomowców. Razem z nimi był wychowawca Pan Ścisłowski. Któryś z nich zapytał, w którym pokoju mieszkam, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że w pokoju 20. Weszliśmy, a tam szyby powybijane, a na moim łóżku pali się raca i koc. Okazało się, że poszła salwa w nasze okna. Zabrałem kurtkę i wyprowadzili mnie na zewnątrz. Pierwsze bicie było pod Cafe Uśmiechem. Tam były takie filary i tam otrzymałem solidną porcję pał. To były takie długie, chyba szturmowe pałki, które dobrze przylegały do pleców. […] Prowadzili mnie przez torowisko i jakieś szpalery zieleni między torowiskami. Jeden mnie trzymał, a drugi co pewien czas dawał upust swojej frustracji, bijąc mnie po plecach pałką. I tak doszliśmy do »dyskoteki«, która była zaparkowana pod jakimś hotelem czy restauracją obok hotelu garnizonowego. »Dyskoteka« była w zasadzie pełna, więc miałem miejsce tuż przy drzwiach wejściowych. W tym czasie jeden z zomowców dostał kamieniem czy cegłą w nogę. Wpadł do tej »dyskoteki« i zaczął mnie okładać. Dostałem uderzenie kaskiem w twarz tak, że krew zaczęła mi mocno lecieć, a zasłaniając się porozcierałem ją. Widok mój był pewnie straszniejszy niż szkody wyrządzone. Wstawił się za mną jakiś pan siedzący obok: »czego chcesz od dzieciaka« czy też »co bijesz dzieciaka«. Wobec tego dalsze razy spadły na niego. Dopakowali jeszcze kogoś i zawieźli nas gdzieś. Nie wiem gdzie to było, ale jak mnie prowadzili, to żartowali, że wsadzą mnie między prześcieradła i wrzucą do basenu”.
Nadchodziła noc, dlatego milicjanci włączyli reflektory i wezwali na pomoc posiłki Wojsk Ochrony Pogranicza i kompanie Rezerwowe Oddziały MO. Spokój zapanował o 23.30. W wyniku zajść rannych zostało „17 funkcjonariuszy MO, w tym pięć ciężko/bez zagrożenia życia”, a wśród demonstrantów rannych było 36 osób. W szpitalu zatrzymano 6 osób. Według danych milicyjnych uszkodzono 13 pojazdów oraz spłonął wspomniany hotel MO. Stanisław Malec, wojewoda, a zarazem szef Wojewódzkiego Komitetu Obrony, wprowadził w mieście godzinę milicyjną od 22.00 do 5.00 dnia następnego. Ponadto wyłączono telefony oraz wprowadzono zakaz sprzedaży paliw płynnych i alkoholu.
Zatrzymano 249 osób, z czego 6 aresztowano, 2 otrzymały areszt w trybie przyspieszonym, skierowano 149 wniosków do kolegium w trybie przyspieszonym, 6 w trybie zwykłym, 86 osób zwolniono po 48 godzinach i odbyciu rozmów profilaktycznych. Do walk użyto armatek wodnych, wyrzutni gazów łzawiących oraz ponad 100 samochodów. Wzięło w nich udział 1551 zomowców, 236 wopistów, 212 funkcjonariuszy KM MO, 213 funkcjonariuszy operacyjnych KM MO.
W wykazach osób rannych i zatrzymanych nie znajdziemy nigdzie jednego nazwiska: Władysława Durdy.
Durda, rocznik 1939, był ślusarzem w Zarządzie Portu Szczecin-Świnoujście. 3 maja 1982 r. przebywał wraz ze swoimi sąsiadami we własnym mieszkaniu przy ul. Piastów 57. Jak zeznali świadkowie, milicjanci używali środków chemicznych, które bez żadnego uzasadnienia wstrzeliwali do mieszkań, na balkony i klatki schodowe. Durda, który z sąsiadami obserwował walkę na ulicach, czuł się coraz gorzej. Żona Janina postanowiła wezwać pogotowie ratunkowe, ale telefon był nieczynny. Poprosiła milicjantów, aby jej pomogli. Oni jednak odmówili. Dopiero jednemu z kolegów Durdy udało się przez krótkofalówkę Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej wezwać karetkę pogotowia. Lekarz, Edmund Kamiński, stwierdził, że pacjent zmarł, ponieważ „nastąpił paraliż wewnętrzny od zatrucia gazami używanymi przez MO”. Okazało się też, że wszyscy obecni w mieszkaniu mieli ogromne kłopoty z oddychaniem. Jeden ze świadków wspominał, że w „mieszkaniu Durdów było dużo gazów, tak że nawet nie było widać zapalonej żarówki”. Postępowanie w sprawie śmierci Durdy szybko umorzono i nigdy nie ścigano sprawców jego zabójstwa.
4 maja
Zmotoryzowane patrole MO i ROMO przez cały czas śledziły rozwój wypadków. W koszarach czekały gotowe do działania oddziały ZOMO (1551 funkcjonariuszy). Oprócz nich zaangażowano 236 wopistów, funkcjonariuszy milicji, w tym operacyjnych, działających po cywilnemu. O 16.00 w różnych częściach miasta zaczęły zbierać się grupy szczecinian, które zostały natychmiast zaatakowane przez zomowców.
Manifestanci spod katedry kierowali się do Bramy Portowej, z pl. Przyjaźni Polsko-Radzieckiej na pl. Lenina, a inna grupa na pl. Lotników. Wszystkie te grupy zostały zaatakowane przez zomowców. Jak pisał por. Brudziński, nowością w kierowaniu manifestantami był udział „specjalnych w tym celu przeszkolonych łączników, ubranych w charakterystyczne ubrania i poruszających się na motocyklach”. Milicjantów obrzucano donicami, kubłami na śmieci, butelkami z benzyną, kamieniami, szafkami i innymi meblami.
Szczególnie mocno atakowano zomowców w arteriach komunikacyjnych położonych pomiędzy kamienicami, które tworzyły tzw. rynny, co powodowało, że tracili oni zdolność manewrowania, trzymania szyków i osiągania wyznaczonego celu. Jak wynika z zapisów milicyjnych, do potyczek doszło na całej długości ul. Krzywoustego oraz w rejonach przylegających do tej jednej z głównych ulic miasta. Walki trwały od 16.00 do 21.30. Rannych zostało 65 osób, trzy musiały pozostać w szpitalu. Uszkodzono 29 pojazdów. W trakcie walk zatrzymano 272 osoby, 3 aresztowano, skierowano 1865 wniosków do kolegium w trybie przyspieszonym, 11 w trybie zwykłym, 7 osób internowano, a 66 zwolniono po 48 godzinach.
Represje
Od 3 do 5 maja zatrzymano 679 osób (336 robotników, 118 niepracujących, 117 uczniów, 48 pracowników umysłowych, 45 studentów, 14 zatrudnionych w sektorze prywatnym, 1 rolnika), z tego: 3 maja – 249, 4 maja – 272, 5 maja – 158. O kierowanie manifestacjami oskarżono dwóch członków Solidarności – Zbigniewa Sawickiego, kelnera w hotelu orbisowskim, i Andrzeja Paczkowskiego, elektryka ze Spółdzielni Mieszkaniowej „Wspólny Dom”. Obu wypuszczono na wolność z braku dowodów.
Internowano 56 osób, z których 8 brało udział w manifestacjach. Zatrzymanych przewożono do aresztu KW MO, KM MO, aresztu wojskowego, aresztu WOP, komisariatów milicji i milicyjnej izby dziecka; 56 osób osadzono w Zakładzie Karnym w Goleniowie. Jak zanotował prokurator Marek Rabiega,
„zatrzymanych wyganiano z samochodów i musieli oni biec pomiędzy szpalerami. Wówczas funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej okrutnie bili i kopali zatrzymanych, uderzali różnymi przedmiotami, w tym w głowę i inne ważne dla życia organy ciała. Bito bez wyjątku wszystkich przechodzących, niezależnie od wieku, płci, nie mówiąc o braku związku z zachowaniami zatrzymanych. Opisy tych zdarzeń przedstawione przez pokrzywdzonych wskazują na zezwierzęcenie funkcjonariuszy MO”.
Tekst pochodzi z numeru 5/2022 „Biuletynu IPN”