Zacząć trzeba jednak od jednego z najbardziej znanych jazzowych muzyków na świecie – Dave’a Brubecka. W czerwcu 2000 r. podczas telewizyjnego koncertu mistrz siada do pianina. Jest wyraźnie wzruszony. Ten utwór grał już nie raz, nie dziesięć i nie dwadzieścia, ale jednak wciąż targają nim emocje. Wyławia z pamięci wspomnienia. W 1958 przyjechał do Polski. Dał tu dwanaście koncertów. Ale był także m.in. w Muzeum Chopina, gdzie mógł dotknąć fortepianu, na którym grał wielki kompozytor. Widział pęknięty pomnik Chopina. „Polacy mówią, że pękł od tego, co zdarzyło się czasie wojny” – mówi. W głowie pojawiła się melodia. „Myślałem wtedy o swoich przyjaciołach – jazzmanach i pianistach, którzy grali Chopina. Nazwałem ten utwór Dziękuję [to słowo Brubeck wymawia po polsku] i dziś wam go zagram”.
Dave Brubeck Quartet
Cofnijmy się jednak w czasie. W 1951 r. eksperymentujący amerykański muzyk jazzowy Dave Brubeck ma już za sobą duże sukcesy. Jego formacje wyznaczają nowe trendy w muzyce. W tym właśnie roku trzydziestojednoletni muzyk zakłada Dave Brubeck Quartet. Są z nim fenomenalny perkusista Joe Morello, Eugene Wright grający na kontrabasie i Paul Desmond, saksofonista, który w muzyce miał do powiedzenia równie dużo co lider formacji. Wizje Brubecka i Desmonda dopełniały się z mistrzowskim opanowaniem instrumentów dwóch pozostałych członków zespołu. To właśnie w tym składzie powstały słynne Take Five i Blue Rondo a la Turk. Ta pierwsza kompozycja to jeden z hitów wszechczasów muzyki jazzowej. Trudno to uwierzyć, ale płyta z tym utworem, wdarła się na szczyty amerykańskich list przebojów mimo tego, że cesarzem i carem muzyki był wtedy rock and roll. Do dziś jest to jeden z najlepiej sprzedających się jazzowych utworów instrumentalnych świata.
Ale do rzeczy.
Będący u szczytu sławy Brubeck i jego zespół dostają niezwykłą propozycję z amerykańskiego Departamentu Stanu. Mają szerzyć amerykańską muzykę i amerykańskiego ducha na dalekich rubieżach – Afganistanie, Pakistanie, Indiach, Iranie, Iraku, Turcji i w… Polsce.
Odwilżowe tournée Brubecka
Był rok 1958. Marzec. Nad Wisłą odwilż postalinowskich czasów doznawała już pierwszych przymrozków, choć daleko jej było do zamrozu późnego Gomułki. Przestały zapadać wyroki śmierci, a większość więźniów politycznych wyszła już na wolność. Cenzura, która początkowo puszczała niemal wszystko, już otrząsnęła się z szoku i węszyła za ukrytymi znaczeniami. W Sejmie, dopuszczeni do koncesjonowanej władzy posłowie Znaku podejmowali dyskusję, a nawet ośmielali się głosować przeciw, a do Polski przyjechał właśnie Dave Brubeck.
Za zespołem Brubecka, z którym podróżowali też jego żona i syn, ciągnęła karawana polskich muzyków jazzowych. Tłumaczką zespołu była Małgorzata Żurawska-Rubel, córka przedwojennego posła i dziennikarza, który w czasie II wojny przeszedł cały szlak bojowy z gen. Władysławem Andersem.
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego komunistyczne władze pozwoliły na takie ekscesy? Jeszcze dwa-trzy lata wcześniej za obejrzenie wystawy w ambasadzie USA natychmiast lądowało się na milicyjnym dołku, a wszystko co amerykańskie było moralną zgnilizną, od coca-coli po krawaty! Na usprawiedliwienie władz komunistycznych trzeba dodać, że jazz był wtedy uznawany za muzykę postępową, o murzyńskich korzeniach, co czyniło ją propagandowo przyswajalną mimo, że pochodziła z Ameryki. To była pierwsza po wojnie wizyta amerykańskiego zespołu w Polsce. Andrzej Trzaskowski nazwał ją kamieniem milowym dla polskiej muzyki obok o rok późniejszej wizyty Willisa Conovera.
Dave Brubeck Quartet dał dwanaście koncertów. „To był dla mnie szok, bezwzględnie bomba” – komentował po latach w Jazzowych dziejach Polaków Tomasz Stańko. Wielu muzyków wspomina, że koncerty zmieniły oblicze polskiego jazzu.
Pod opieką agenta
Tournée Dave Brubeck Quartet opisane zostało w licznych wspomnieniach i książkach. Za zespołem Brubecka, z którym podróżowali też jego żona i syn, ciągnęła karawana polskich muzyków jazzowych. Tłumaczką zespołu była Małgorzata Żurawska-Rubel, córka przedwojennego posła i dziennikarza, który w czasie II wojny przeszedł cały szlak bojowy z gen. Władysławem Andersem. Po wojnie pracował w londyńskim Dzienniku Polskim. Małgorzata była jeszcze wtedy żoną Leopolda Tyrmanda, a pogłoski o jej przyjaźni z Paulem Desmondem, ostatecznie pogrzebały ten związek. Opiekunem grupy był z kolei Roman Waschko, drugi po Tyrmandzie propagator jazzu w Polsce, niezwykle oddany swoim gościom. Połączyła go nawet jakaś nutka przyjaźni z Brubeckiem. Waschko opisał potem to wszystko w książce „Jazz od frontu i od kuchni”.
Niestety. Po latach okazało się, że Waschko był agentem Służby Bezpieczeństwa, który nazbyt czynnie wykonywał brutalne zadania osaczania polskich muzyków i brał za to pieniądze.
Entuzjazm polskiego audytorium
Szczegóły pobytu wyglądały tak. Zespół z trudem przebił się przez zachodnią granicę, a pociąg jechał tylko do pierwszej stacji po polskiej stronie, czyli do Rzepina, gdzie trzeba było wysiąść w środku nocy. Rozklekotany autobus, przez podłogę którego widać było drogę, zabrał ich do Szczecina, do hotelu Orbis. Było zimno. W hotelu kaflowe piece, do których obsługa dosypywała węgiel w środku nocy. Nic to. Entuzjazm polskich widzów łagodził wszelkie trudy. Nawet i to, że pierwszy koncert grali w sali gimnastycznej Milicji Obywatelskiej.
Potem był Gdańsk i jakaś przypadkowa wizyta w domu polskiej rodziny, gdzie gospodarz grał na fortepianie. „To wzruszające słuchać Chopina w polskim domu” – notował w pamiętniku nastoletni syn Brubecka.
Chopin. Właśnie, Chopin.
Potem był Gdańsk i jakaś przypadkowa wizyta w domu polskiej rodziny, gdzie gospodarz grał na fortepianie. „To wzruszające słuchać Chopina w polskim domu” – notował w pamiętniku nastoletni syn Brubecka. Chopin. Właśnie, Chopin. Dave Brubeck jest synem pianistki, a jej miłością był właśnie Fryderyk Chopin i tę miłość przekazała synowi.
Dave Brubeck jest synem pianistki, a jej miłością był właśnie Fryderyk Chopin i tę miłość przekazała synowi. Więc kiedy zespół zjawia się w Warszawie, Amerykanin prosi organizatorów, aby mógł odwiedzić muzeum kompozytora w Żelazowej Woli. Przeżywa tam silne wzruszenia, które natychmiast kumulują się w jakieś pomysły twórcze.
I w końcu Kraków. Kiedy pociąg o 5 rano wjeżdża na dworzec na peronie trio Andrzej Trzaskowski, Krzysztof Trzciński (Komeda) i Lesław Lica grają, jak mówią relacje, Gettysburg. Prawdopodobnie chodzi o mało dziś znany standard Gettysburg March. W innych przekazach, na krakowski dworzec wyległ cały krakowski jazz, najsilniejszy wtedy w Polsce.
Kraków okazał się miejscem szczególnym. Amerykanie koncertują, po raz pierwszy i jedyny grają z polskimi muzykami, wspólnie improwizują. Jest tu Krzysztof Trzciński (Komeda), Andrzej Trzaskowski, Wojciech Karolak, Stanisław Drążek Kalwiński, Andrzej Dąbrowski, Jerzy Duduś Matuszkiewicz, Zbigniew Namysłowski, Andrzej Kurylewicz, Wanda Warska.
Wizytę w Krakowie wspomina też Ryszard Horowitz, wtedy jazzowy klarnecista, młody grafik i początkujący fotografik, który utrwalił na zdjęciach narodziny powojennego polskiego jazzu. Pobyt Dave Brubeck Quartet opisuje jako stan „gorączkowego podniecenia”, a „każdy przyzwoity człowiek musiał być na koncercie” Brubecka. W przyszłości, Horowitz, już jako jeden z najsłynniejszych grafików i fotografików świata, podaruje muzykowi zdjęcia z jego polskiego tournée.
Dziękuję!
Większość uczestników krakowskich spotkań wsiada do pociągu i jedzie z Brubeckiem dalej. Do Wrocławia, Łodzi i Poznania.
I właśnie w pociągu do Poznania, po kilku dniach pobytu, po Żelazowej Woli, po spotkaniach z Polakami, Dave Brubeck pisze szkic utworu Dziękuję. Doznanie jest bardzo silne. Na dodatek w poznańskim muzeum dotyka maski pośmiertnej Chopina, siada do fortepianu na który grał polski kompozytor. Biegnie do hotelu i kończy utwór. Gra go, niemal bez prób. jeszcze na koncercie w Poznaniu.
„Kiedy skończyliśmy grać, usłyszałem przejmującą, najdłuższą ciszę, jaką kiedykolwiek usłyszałem na estradzie. Nagle i nieoczekiwanie przerodziła się w tumult oklasków i wiwatów” – pisał po latach Brubeck.
Jazzowe dzieje Polaków
Wiele relacji mówi, że wizyta Dave Brubeck Quartet zmieniła oblicze polskiego jazzu, że na jakiś czas ukształtowała polskich muzyków, że muzyce postanowił się całkowicie poświęcić młody laryngolog Krzysztof Trzciński (Komeda). Wizyta w Polsce była też ważna dla Brubecka.
Kiedy, jak i kto formował polski jazz? Wróćmy do rzeczy. Wspomniane na początku Jazzowe dzieje Polaków to wydarzenie niezwykłe.
To:
– Forma godna dzieł z reprodukcjami mistrzów!
– Ponad 330 stron!
– Ponad 1700 nazwisk i nazw rzeczowych w indeksie!
– Biogramy 26 najwybitniejszych polskich muzyków jazzowych.
– Kilkadziesiąt, często unikatowych, zdjęć.
A przede wszystkim
Ponad 1012 minut muzyki i słowa, czyli szesnaście i pół godziny zapisanej na taśmie filmowej przez Andrzeja Wasylewskiego koncertów, utworów, wywiadów i refleksji
Muniak, Nahorny, Stańko, Namysłowski, Trzaskowski, Urbaniak, Ptaszyn Wróblewski, „Duduś” Matuszkiewicz, Dąbrowski, Karolak, Kurylewicz ‑ to tylko niektórzy z ludzi opowiadających w książce o swoich jazzowych początkach i fascynacjach.
Widzieliście kiedyś książkę z szesnastoma godzinami muzyki?
Sródtytuły dodane przez Redakcję.